O to‚ dlaczego kobiety są bardziej religijne od mężczyzn, czy katoliczka może być feministką i jak to wszystko wiąże się z rozmnażaniem, pytamy profesora Tomasza Szlendaka
W polskich kościołach siedzą zwykle kobiety. Dlaczego niewielu tam mężczyzn?
– Bo kobiety są bardziej od mężczyzn podatne na wpływ społeczny‚ łatwiej podporządkowują się zasadom i normom postępowania obowiązującym w danej grupie społecznej. Bardziej też sobie cenią przewidywalne‚ stabilne środowisko. A cóż bardziej przewidywalnego od Kościoła‚ który z grubsza w tych samych ramach trwa od setek lat?
Nie upraszcza pan zanadto natury kobiet? Wynika z tego, że za ich religijnością stoi zwyczajny konformizm.
– Nie tylko o konformizm tu chodzi. Kościół jest też wspólnotą‚ na której kobietom zależy bardziej niż mężczyznom. To one cenią związki‚ czerpią z nich siłę i wsparcie. Widać to już w okresie dojrzewania. Dziewczęta na ogół stawiają na silne związki z kilkoma przyjaciółkami‚ chłopcy natomiast utrzymują większą sieć relacji hierarchicznych z innymi chłopcami.
A więc mężczyźni nie potrzebują wsparcia wspólnoty? Przecież od setek tysięcy lat nasz gatunek kształtowany jest przez umiejętność funkcjonowania w grupie.
– Żeńskie i męskie umysły kształtowane są w różnych warunkach. Kościół rozumiany jako powtarzalne rytuały, wspólnota religijna‚ która z założenia ma dawać wsparcie społeczne w momentach kryzysowych‚ jest mniej pociągający dla mężczyzn‚ którzy z natury cenią ryzyko i konkurencję w sferze publicznej. Dlatego tradycję chodzenia do kościoła i rytualizm w ramach zachowań religijnych kontynuują przede wszystkim kobiety.
Co innego hierarchia kościelna – tam jest rywalizacja‚ konkurencja‚ pozycje do osiągnięcia. Kościół hierarchiczny to gra dla mężczyzn. Dlatego w polskiej świątyni zazwyczaj spotyka się mężczyzna kapłan ze stadkiem kobiet – wiernych. Odwrotna sytuacja‚ zważywszy na naszą ewolucyjną naturę‚ jest bardzo trudna do wyobrażenia.
Może dlatego, że kobiety przez miliony lat ewolucji adaptowały się do funkcjonowania w grupie‚ która pomagała w opiece nad dziećmi?
– Mężczyźni mieli tego wsparcia dostarczać‚ a kiedy tego nie robili‚ czyniła to za nich wspólnota. Dlatego im w odróżnieniu od kobiet mniej zależy na związkach. Męski sukces reprodukcyjny bierze się między innymi ze skłonności do ryzyka. A to, związane z dążeniem do innowacyjności‚ raczej kłóci się z podtrzymywaniem tradycji.
Co ma sukces reprodukcyjny do rozważań o wspólnocie kościelnej?
– O, to wcale nie tak odległe, choćby dlatego, że Kościół na różne sposoby zajmuje się sukcesem reprodukcyjnym swoich wiernych: zabrania antykoncepcji‚ pomaga znaleźć wartościowego partnera‚ daje wsparcie rodzicom w trudnej sytuacji materialnej. Pośrednio zaś chodzi o to‚ że Kościół i religia są pewnego typu ucieleśnieniem społeczności.
Erzac rodziny?
– Cały Kościół instytucjonalny oczywiście nie. Ale małe, silnie zintegrowane grupki wiernych bez wątpienia tak. Można tak zresztą tłumaczyć sukces nowych ruchów religijnych‚ które oferują bezpośrednie wsparcie o rodzinnym charakterze.
Mówi pan o pierwotnych społecznościach i ewolucji. A przecież religijność wypływa z naszej kultury, duchowości.
– Żadna z naszych cech behawioralnych nie wynika tylko z kultury! Pierwsze prawo genetyki zachowania mówi wprost‚ że wszystkie nasze cechy behawioralne są dziedziczne‚ a zatem mamy je w genach‚ są produktem naszej gatunkowej ewolucji. Skłonność do religijnego postrzegania świata również. Proszę zwrócić uwagę‚ że religia – czy jakaś jej forma – jest częścią uniwersalnego zestawu cech wszystkich Homo sapiens. Nie ma społeczeństwa bez przekonań religijnych i religijnych instytucji. A zatem to‚ czy jesteśmy religijni, czy nie‚ zależy od genów. Przykro mi.
A niewierzące dzieci głęboko religijnych rodziców?
– Nikt tego nie zbadał. Sądzę‚ że religijni rodzice mają najczęściej religijne dzieci‚ chyba że trafią one do grupy rówieśniczej‚ która je tego „oduczy”. Poza tym dziedziczymy nie tylko po rodzicach, ale po wszystkich naszych przodkach. Do tego niewierzące dzieci bywają tak samo bezkompromisowymi ateistami jak ich wierzący rodzice fundamentalistami. Dziedziczy się temperament‚ skłonności‚ a więc także podatność na jakiś zestaw idei‚ bez względu na to, jaka jest ich treść.
To gdzie w tej genetyce i ewolucji miejsce na kulturę i wychowanie?
– Kultura jest hamulcowym albo katalizatorem cech behawioralnych zakodowanych w genach. Chodzi tu głównie o wpływ tak zwanego środowiska swoistego: na przykład grupy rówieśniczej‚ z którą siedzimy pod blokiem na ławce. Pod jej wpływem może się wstrzymać bądź ujawnić nasza skłonność do religijnego postrzegania świata. Nie oznacza to‚ rzecz jasna‚ że geny decydują o treści cech zachowania‚ na przykład konkretnej religii‚ którą wyznajemy. To w ramach socjalizacji w konkretnym środowisku nabywamy pewne treści religijne‚ zostajemy muzułmaninem albo świadkiem Jehowy. Geny zaś decydują o stopniu naszej religijności‚ o tym‚ czy będziemy mieli skłonność do fundamentalizmu i spirytyzmu, czy raczej do chłodnego‚ pozbawionego emocji uczestniczenia w rytuałach.
Ku czemu bardziej skłaniają się kobiety?
– To nie są skłonności‚ które znacząco różniłyby się u kobiet i mężczyzn. Kobiety mają za to ewolucyjną skłonność do silniejszego przywiązania do religii‚ o ile przechowuje ona tradycje danej wspólnoty i niesie wspólnotowe treści. Jeśli jednak instytucję Kościoła zastępuje w jakimś społeczeństwie na przykład państwo‚ to kobiety też do niego lgną. Na przykład w Szwecji kobiety mają tendencję do wychodzenia za mąż za... szwedzkie państwo‚ które zapewnia stabilne środowisko‚ opiekę‚ wsparcie itd.
Ponad połowa szwedzkich dzieci przychodzi na świat poza małżeństwem‚ a stopień aktywności religijnej szwedzkich matek jest – jak wiadomo – jednym z najniższych na świecie. Matka Szwedka liczy na samą siebie i szwedzkie państwo‚ które spełnia wobec niej i jej dzieci zadania ochronne. Państwo jest jej partnerem.
W Kościele trudno chyba mówić o partnerstwie. Kobiety muszą się tam zadowolić drugoplanową rolą.
– Tak‚ ale otrzymują w zamian coś bardzo cennego. Ta instytucja mimo wdrukowanej w nią mizoginii zapewnia ciągłość‚ stabilność stosunków społecznych‚ przewidywalność struktury‚ brak gwałtownych zmian‚ opiekę społeczną nad najbardziej potrzebującymi‚ ciepło silnych związków między ludźmi‚ a przynajmniej taką ułudę. W Kościele możemy poczuć siłę wspólnoty. Skoro kobiety są silniej konformistyczne niż mężczyźni i bardziej podatne na wpływ społeczny‚ to będą się w Kościele czuły lepiej niż w jakimś chaotycznym‚ mało przewidywalnym środowisku‚ gdzie non stop wprowadza się zmiany i panuje ostra konkurencja o stopnie w hierarchii. Lepszy dla większości kobiet powinien być zatem Kościół niż parlament.
A więc religijność oznacza zgodę na nierówność płci?
– Wiara jej nie sankcjonuje. Niestety‚ religie monoteistyczne stapiają się z tradycjami‚ w których te religie się pojawiły albo w które wrosły. W przypadku islamu jest to patriarchalna tradycja pasterska‚ w przypadku katolicyzmu – tradycja społeczeństwa rolniczego, też patriarchat. W obydwu władza mężczyzn wynika z podziału pracy. W kulturach rolniczych najtrudniejsze‚ najcięższe prace wykonywali z racji swej siły fizycznej mężczyźni‚ zatem to oni skupiali władzę i zasoby. Monoteizm i przekonanie o istnieniu wszechmocnego Boga Ojca nakłada się w takich kulturach na tradycyjne spychanie kobiet w podrzędne nisze społeczne oraz ich dyskryminację. Winny jest zatem – zdecydowanie – typ kultury i przywiązany do niego patriarchalizm‚ a nie religia czy wiążące się z nią wartości.
Od czasu kiedy w naszej kulturze istniały społeczności pasterskie, stosunek do kobiet zmienił się dość zasadniczo.
– Nie można zapominać‚ że to chrześcijaństwo częściowo wyzwoliło kobiety od patriarchalnego poddaństwa. To przecież w Kościele usankcjonowano innowację polegającą na małżeństwach z miłości. Wcześniej kobiety były po prostu własnością swoich ojców i rodzin i nikt nie pytał ich o zdanie. A Kościół je pytał.
Nie pozostawił im jednak aż tyle swobody‚ by mogły być jednocześnie osobami wierzącymi i feministkami.
– To możliwe tylko poza Kościołem instytucjonalnym. Bo trudno kobietom walczącym o równouprawnienie znieść miejsce‚ w którym szklany sufit jest wpisany w prawa i reguły explicite‚ bez pardonu. Kobieta nie zostanie biskupem. Powtórzę: co innego wiara‚ co innego Kościół hierarchiczny złożony z konkurujących między sobą mężczyzn. Czy to jest środowisko dla kobiet wyznających idee feministyczne? Raczej nie. Kościół nadal stara się też ściśle kontrolować płodność i seksualność kobiet‚ co z oczywistych powodów nie podoba się paniom ceniącym wolność.
A czy feministki mają szansę zmienić Kościół?
– Przypuszczam‚ że rozwój idei feministycznych i walka kobiet o kulturowe równouprawnienie zadecydują w przyszłości o przemianach Kościoła – tak aby zaspokajał on „ewolucyjne” potrzeby kobiet i jednocześnie ich nie tłamsił‚ nie spychał na podrzędne pozycje. Nie mam wątpliwości‚ że kobiety nie odwrócą się od zinstytucjonalizowanej religii‚ tylko spróbują ją zmienić.
rozmawiał Piotr Stanisławski
Zima
wtorek, 15 października 2013
SMAK JEDNEJ NOCY
Wodne kasztany z puddingiem
Trzymaj się stołu, lecimy dalej. Danie, którego spróbujesz, należy do kategorii tych, o których lepiej nie wiedzieć, z czego są zrobione. Oto bowiem na talerzu masz babkę, która z wyglądu, smaku i zapachu jest podobna kompletnie do niczego. Gdzie jesteś? Spróbuj tego dociec, pytając o składniki i sposób przyrządzenia potrawy.
Ciasto, w którego skład wchodzą między innymi rodzynki, suszone śliwki, czarne porzeczki i migdały, mieszane jest z jajkami, mlekiem, goździkami, kieliszkiem koniaku oraz... gęstym, tłustym smalcem. Oprócz tego można dodać, co się tylko lubi: startą skórkę z pomarańczy lub cytryny, przyprawy, inne suszone owoce. Owiniętą w płótno masę należy wystawić za okno, gdzie przez kilka tygodni (ba, nawet miesięcy) nabierać będzie odpowiedniej konsystencji. Potem już tylko lepimy z masy coś na kształt babki. Przed podaniem potrawę polewamy koniakiem i podpalamy. Ponieważ za oknem znów leje (śnieg w święta pada tu raz na 35 lat), domyślasz się pewnie, że jesteś gdzieś w Anglii. Danie, którego próbowałeś, nazywa się plum pudding.
Ale proszę już przepłukać usta. Przed tobą kolejny stopień trudności i kolejne, zupełnie nowe wyzwanie. Na początek ikra śledzia. Ostry smak przypraw raczej wyklucza dziwne szwedzkie śledziowe święto. Sugeruje, że nie jesteśmy w Europie. Danie następujące po tej przystawce to coś na kształt omleta zrolowanego tak, by przypominał nasze udające oscypki góralskie serki. Najwyraźniejsza nuta smakowa pochodzi od słodkiej przyprawy zrobionej z pleśniejącego ryżu wymieszanego z wódką (też jak najbardziej ryżową). Japonia? Bingo! Te dwa dania zaliczają się do około 12 osechi ryori, czyli potraw szykowanych specjalnie na 1 stycznia.
Ostatnie kulinarno-geograficzne zadanie także wiąże się z Nowym Rokiem. Podpowiadam, że według tutejszej obyczajowości to bardziej pierwszy dzień wiosny, witany hucznie na przełomie stycznia i lutego. Gdybyś przypadkiem podsłuchał, że zaraz na twoim talerzu wylądują „głowy lwów”, nie wierz w to. Co to za mięso? Przyprawy nie ułatwiają: imbir i cebula tłumią smak wieprzowiny. Jednak to zestawienie na tyle charakterystyczne, że pewnie już wiesz: tak, to Chiny. Konkretnie Szanghaj.
Hej, hej, proszę się nie rozsiadać. To już koniec podróży. No dobrze, niech będzie jeszcze jeden przystanek: ale to niespodzianka. W życiu nie zgadniesz, co jesz! No, chyba że jesteś smakoszem kasztanów wodnych i pąków lilii i rozpoznanie ich smaku nie przysparza ci najmniejszych trudności. Do tego grzyby shitake, suszone laski tofu, pędy bambusa, orzechy ginkgo. No i? Dobrze, powiem co to. Przysmak buddy – podawana raz na 12 miesięcy potrawa, która w Azji Południowo-Wschodniej jedzona jest w buddyjski Nowy Rok.
Wracamy!
Czy powrót do karpia, barszczu i noworocznych faworków zaboli po takiej podróży? Odśwież oddech kompotem z suszonych owoców. Po co latać, gdzie pieprz rośnie, skoro tu na stole takie pyszności? No i następna okazja, by ich spróbować – dopiero za rok!
Trzymaj się stołu, lecimy dalej. Danie, którego spróbujesz, należy do kategorii tych, o których lepiej nie wiedzieć, z czego są zrobione. Oto bowiem na talerzu masz babkę, która z wyglądu, smaku i zapachu jest podobna kompletnie do niczego. Gdzie jesteś? Spróbuj tego dociec, pytając o składniki i sposób przyrządzenia potrawy.
Ciasto, w którego skład wchodzą między innymi rodzynki, suszone śliwki, czarne porzeczki i migdały, mieszane jest z jajkami, mlekiem, goździkami, kieliszkiem koniaku oraz... gęstym, tłustym smalcem. Oprócz tego można dodać, co się tylko lubi: startą skórkę z pomarańczy lub cytryny, przyprawy, inne suszone owoce. Owiniętą w płótno masę należy wystawić za okno, gdzie przez kilka tygodni (ba, nawet miesięcy) nabierać będzie odpowiedniej konsystencji. Potem już tylko lepimy z masy coś na kształt babki. Przed podaniem potrawę polewamy koniakiem i podpalamy. Ponieważ za oknem znów leje (śnieg w święta pada tu raz na 35 lat), domyślasz się pewnie, że jesteś gdzieś w Anglii. Danie, którego próbowałeś, nazywa się plum pudding.
Ale proszę już przepłukać usta. Przed tobą kolejny stopień trudności i kolejne, zupełnie nowe wyzwanie. Na początek ikra śledzia. Ostry smak przypraw raczej wyklucza dziwne szwedzkie śledziowe święto. Sugeruje, że nie jesteśmy w Europie. Danie następujące po tej przystawce to coś na kształt omleta zrolowanego tak, by przypominał nasze udające oscypki góralskie serki. Najwyraźniejsza nuta smakowa pochodzi od słodkiej przyprawy zrobionej z pleśniejącego ryżu wymieszanego z wódką (też jak najbardziej ryżową). Japonia? Bingo! Te dwa dania zaliczają się do około 12 osechi ryori, czyli potraw szykowanych specjalnie na 1 stycznia.
Ostatnie kulinarno-geograficzne zadanie także wiąże się z Nowym Rokiem. Podpowiadam, że według tutejszej obyczajowości to bardziej pierwszy dzień wiosny, witany hucznie na przełomie stycznia i lutego. Gdybyś przypadkiem podsłuchał, że zaraz na twoim talerzu wylądują „głowy lwów”, nie wierz w to. Co to za mięso? Przyprawy nie ułatwiają: imbir i cebula tłumią smak wieprzowiny. Jednak to zestawienie na tyle charakterystyczne, że pewnie już wiesz: tak, to Chiny. Konkretnie Szanghaj.
Hej, hej, proszę się nie rozsiadać. To już koniec podróży. No dobrze, niech będzie jeszcze jeden przystanek: ale to niespodzianka. W życiu nie zgadniesz, co jesz! No, chyba że jesteś smakoszem kasztanów wodnych i pąków lilii i rozpoznanie ich smaku nie przysparza ci najmniejszych trudności. Do tego grzyby shitake, suszone laski tofu, pędy bambusa, orzechy ginkgo. No i? Dobrze, powiem co to. Przysmak buddy – podawana raz na 12 miesięcy potrawa, która w Azji Południowo-Wschodniej jedzona jest w buddyjski Nowy Rok.
Wracamy!
Czy powrót do karpia, barszczu i noworocznych faworków zaboli po takiej podróży? Odśwież oddech kompotem z suszonych owoców. Po co latać, gdzie pieprz rośnie, skoro tu na stole takie pyszności? No i następna okazja, by ich spróbować – dopiero za rok!
Subskrybuj:
Posty (Atom)